wtorek, 10 maja 2011

Dziewczynka na cmentarzu

-Chłodny wiatr przegnał liście wzdłuż cmentarnych alejek. Bezlistne drzewa niechętnie poruszały rozczapierzonymi gałęziami. Było wilgotno. To pamiętam na pewno. Płomienie tysięcy zniczy mrugały na wietrze. Nawet na tych zapomnianych i opuszczonych grobach migotały pojedyncze lampki, zapalone życzliwą ręką przechodniów.

-A dziewczyna? Widział ją pan? Wiedział pan co zamierzała zrobić?

-Nie od razu. Usiadłem przy mojej świętej pamięci mamusi. Po odmówieniu modlitwy moją uwagę przykuła mała osóbka, siedząca przy grobie znajdującym się kawałek dalej. Dziewczynka, opatulona w za duży czarny płaszcz, siedziała na niskiej ławeczce przed skromnym, kamiennym nagrobkiem. Na granitowej płycie leżała biała róża a bliżej palił się mały znicz. Wiatr starał się bezskutecznie zdmuchnąć płomień. Dziewczyna postawiła kołnierz płaszcza i przygarbiła się. Miała delikatną twarz po której spływały wręcz rude loki. Nie zwracała uwagi na krzątających się przy pobliskich grobach ludzi. Siedziała niemal nieruchomo, wpatrując się w walczący z wiatrem płomień. Pochylał się, niemal znikał w podmuchach, ale za każdym razem odradzał się. Podszedłem do niej z zamiarem zapytania, co robi sama w takim miejscu.

-Mogę?-zapytałem. Kiwnęła tylko głową. Usiadłem bez słowa. Siedzieliśmy tak w milczeniu, obserwując chwiejący się płomień.

-Po raz pierwszy nie siedzą tutaj sama.-odezwała się cicho.Sskinąłem głową.

-Gdzie są twoi rodzice?-spytałem.

-Tutaj.-odpowiedziała po czym położyła mi głowę na ramieniu. Nie wiedziałem co zrobić i po prostu ją objąłem. Spojrzałem na nagrobek. Były na nim wypisane dwa imiona.

-Jestem sama…..-szepnęła – Całkiem sama…

- Wiem że czujesz się osamotniona ale myślę, że twoi rodzice nie chcieliby, żebyś siedziała tu taka smutna.

- Nie jestem smutna- powiedziała. - Ja się cieszę. Przecież niedługo ich zobaczę.

- Co masz na myśli? – zapytałem. I wtedy to się stało. Zawiał mocny wiatr i płomyk przegrał walkę. Zgasł, zapowiadając cos złego. Usłyszałem huk , Dziewczyna drgnęła. Siedziałem chwile w bezruchu bojąc się poruszyć. Poczułem jak głowa dziewczyny przestaje ciążyć na mym ramieniu i zaczęła osuwać się w tył. Złapałem ją by złagodzić upadek. Z jej ręki wypadł pistolet. Położyłem ją delikatnie na podłodze. Wszędzie było pełno krwi. Spojrzałem jej w oczy. Uśmiechała się a ja zacząłem płakać.

- Co było dalej?- zapytał inspektor spisując moje zeznania.

- To by było tyle. Zadzwoniłem po karetkę i starałem się zatamować krwotok. Niestety było już za późno. Dziewczyna odeszła. Ale przed śmiercią powiedziała mi jeszcze pewną rzecz. Konkretnie kilka pięknych zdań. Brzmiały mniej więcej tak : Niech pan nie płacze. Przecież idę do mojej mamy i taty. Zaraz przyjdzie do mnie pan Jezus. Ja wstanę, złapię go za rękę i powędrujemy po chmurach naprzeciw moim rodzicom.-I tak zakończyłem zeznanie. Pan inspektor chwile jeszcze coś notował po czym pozwolił mi iść do domu. Wstałem, lecz nie skierowałem się w kierunku głównej bramy. Skręciłem w lewo. Minąłem radiowóz, przeszedłem pod taśmą policyjną i stanąłem przed ławką na której jeszcze przed godziną siedziałem z tą piękną dziewczynką. Wyjąłem z kieszeni zapalniczkę i zapaliłem znicz. Płomień znów odrodził się i powstał by walczyć z wiatrem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz